BADYLE

„BADYLE”, solo, pokaz pracy w procesie  / “Paddles”, show of work in process, 30′, 2022
Łukasz Wójcicki: pomysł, koncepcja, wykonanie / idea, concept, performance
Praca powstała w ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawa / The piece was created within the city of Warsaw artistic scholarship                                                                                       Pokaz / Show: 26.07.2022 Komuna Warszawa

Jak przetłumaczyć strategie przetrwania dzikiej zieleni miejskiej na choreografię? Jak ruchem oddać wolę życia roślinnych istot, których zasadą jest bezruch? Ich ruch jest wewnętrzny, metaboliczny, niewidoczny dla ludzkiego oka, mimo że tak potężny i niezłomny, o mocy tworzenia i kontynuowania życia.
To, co w mieście dzikie, oficjalnie jest wstydliwe. Nie podlega kontroli, jest nieprzewidywalne, wolne. Wstyd nam za nieplanowaną zieleń, która się panoszy po mieście, kolonizuje parkingi, okupuje chodniki i przejmuje nieużytki. Wdziera się do piwnic, zajmuje kanały i osiada w pustostanach. Zupełnie jak szczury, bezużyteczne badyle albo bezdomność, wstydliwa i kłopotliwa. Nie wiadomo, co z nią począć ani jak się jej pozbyć. Jest i zdobywa.
Albo jest jak pornografia: kusi, fascynuje, podnieca, ale wstyd się do tego przyznać.

“Mam poczucie, że nie udało mi się przełożyć tych strategii na choreografię, ale ta porażka, w duchu Jacka Halberstama, jest strategią samą w sobie. Jest dla mnie Cohenowską szczeliną, przez którą przedostaje się światło”.

W pokazie wykorzystałem fragment z książki Urszuli Zajączkowskiej “Patyki, badyle”, Marginesy, Warszawa 2019, s. 156-157. Czyta, anka jurek:

Człowiek […] kreuje zbiorowiska roślin – […] bardzo typowe, lecz dla siebie. Kiedy on umiera, gdy wyludniają się wsie, zmieniają się tam i rośliny. Odchodzą. Ogrody, mówi się, że dziczeją, bo nagle pojawiają się rośliny, które nie znoszą człowieka, a potrzebują nieograniczonej swobody, to początek pierwszych wlewów lasu wkradających się w opustoszone zagrody i sady. Jabłonie uwalniają się od corocznego rodzenia owoców, nie są cięte, by tworzyły jeszcze więcej kwiatów, a potem, by dźwigać, trawy pod nimi się nie kosi, w polu zaczynają rozsiewać się brzozy, nikt ich nie wyrwie. Płoty i mury porastają mszakami, nieczyszczonych rynnach rozsiewają się w murszu konyzy i nawłocie. To zupełnie inaczej, niż kiedy był tu człowiek. Z jego odejściem zamilkł też jego ekosystem. Roślin […] przeplatających szlaki z drogami człowieka już nie będzie.”

Photos: Pat Mic

[ENGLISH] How to translate the survival strategies of wild urban greenery into choreography? How to convey with movement the will to live of plant-like creatures whose principle is stillness? Their movement is internal, metabolic, invisible to the human eye, even though so powerful and unbreakable, with the power to create and continue life.
What is wild in the city is officially shameful. It is uncontrollable, unpredictable, free. We’re ashamed of the unplanned greenery that is sweeping through the city, colonising car parks, occupying pavements and taking over wasteland. It invades basements, occupies sewers and settles in vacant buildings. Just like rats, useless varmints or homelessness, embarrassing and troublesome. No one knows what to do with it or how to get rid of it. It is there and conquers.
Or it is like pornography: it tempts, fascinates, excites, but one is ashamed to admit it.

“I feel that I have failed to translate these strategies into choreography, but this failure, in the spirit of Jack Halberstam, is a strategy in itself. It is, for me, a Cohenian gap through which the light comes through.”